Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

30 lat temu wybuchł pożar w Puszczy Noteckiej. To był największy pożar w naszym regionie [ZDJĘCIA, VIDEO]

Redakcja
arch. Nad. Potrzebowice
To był jeden z największych pożarów w Polsce. 10 sierpnia 1992 roku około godziny 16.20. od iskry wydobywające się z zablokowanych hamulców pociągu wybuchł pożar w Puszczy Noteckiej. Było sucho. Nie padało już od kilkudziesięciu dni; ogień rozprzestrzeniał się błyskawicznie. W ciągu dziewięciu godzin spłonęło blisko 5300 hektarów lasu. Spłonęłaby cała Puszcza, gdyby nie burza i gwałtowna ulewa, która spadła po północy i ugasiła pożar.

Pożar Puszczy Noteckiej

11 sierpnia 1992 roku nad Puszczą Notecką panowała martwa cisza. Pożar, który wybuchł dzień wcześniej około godziny 16.20, strawił w ciągu ośmiu godzin 5300 hektarów lasów. Szalejący żywioł posuwał się z prędkością 5 km/h. Płonące lasy ratowało 1200 osób, w tym 15 sekcji PSP, 50 sekcji OSP, 2 samoloty dromadery, 200 pracowników Lasów Państwowych, 110 policjantów, 150 żołnierzy oraz mieszkańcy. Gdyby nie burza, która nadeszła wieczorem, w ogniu stanęłaby cała puszcza. Ogień całkowicie ugaszono następnego dnia o godzinie 10. Widok spalonej puszczy - blisko 5300 hektarów lasu na terenie nadleśnictw Potrzebowice, Wronki, Krucz, był przerażający. Granice pożarzyska miały w obwodzie aż 80 kilometrów..

Lasy Państwowe udowodniły przed sądem, że przyczyną pożaru były iskry z niesprawnej skrzyni hamulcowej, które wydobywały się spod kół przejeżdżającego tamtędy pociągu towarowego relacji Poznań-Szczecin. Taką samą sprawę o odszkodowanie przegrały Lasy Państwowe w przypadku pożaru w Kuźni Raciborskiej, w którym zginęły dwie osoby, a ogień zniszczył 9 tysięcy hektarów lasów.

- Powtórki nie będzie - zapewniał nas w 10 lat po katastrofie nieżyjący już, niestety, nadleśniczy z Potrzebowic Hieronim Adamczewski. - System ochrony przeciwpożarowej Kienitza, który wtedy zawiódł, zastąpiliśmy bezpieczniejszym.

Na terenie nadleśnictwa Potrzebowice i Wronki wzdłuż torowiska jest wykarczowany pas ziemi bogatej w minerały o szerokości od 6 do 10 m. To naturalny sposób wygaszania pożarów na tak dużych kompleksach leśnych. I zdaje egzamin; zdarzały się już małe pożary z tego samego powodu, co dziesięć lat temu, ale żaden z nich nie przekroczył granicy lasu. Przed dużym pożarem chroni też system pasów biologicznych - drzewa liściaste. Ogień po takich drzewach schodzi w dół i łatwiej go ugasić.

Za odszkodowanie od PKP na terenie Puszczy Noteckiej zbudowano 10 km dróg asfaltowych i postawiono kilkadziesiąt zbiorników retencyjnych i przeciwpożarowych. Odległość między jednym a drugim zbiornikiem na terenie całej puszczy nie jest większa niż 1,5 kilometra, a każdy z nich mieści około 5 m sześc. wody, czyli tyle, ile dwadzieścia zatankowanych wozów strażackich. Najwięcej pracy wykonali jednak sami leśnicy. Na tym ogromnym pożarzysku rośnie dziś nowy las. Usuwanie skutków pożaru trwało trzy lata. Tylko przy wyrębie spalonego lasu pracowało 4 tysiące drwali. Na miejscu spalonego lasu posadzono 80 mln sadzonek, głównie sosny, ale także brzozy, dębu i modrzewia.

Do dziś dramatycznie brzmi relacja Dominika Dembskiego, strażaka z OSP Wieleń, dziś naczelnika jednostki, który wtedy wraz z innymi walczył z żywiołem.

"10 sierpnia o godzinie 16.40. otrzymaliśmy zgłoszenie o pożarze nasypu kolejowego między Miałami a Drawskim Młynem. Wyjechaliśmy natychmiast, bowiem 10 minut wcześniej z pożaru w Wieleniu Płd. Palił się również nasyp kolejowy. Gdy wyjechaliśmy z Wielenia w kierunku Drawskiego Młyna, ujrzeliśmy słup dymu, byliśmy już pewni, że pali się las i to na dużym obszarze. Nasze przpuszczenia potwierdziły się, bo w eterze zrobił się mętlik i posypały się meldunki i prośby o pomoc.

Podjęliśmy działania w rejonie nastawni PKP. Początkowo próbowaliśmy odciąć część lasu od ściany ognia, ale rota, która działała w tym miejscu została otoczona przez ogień i musieliśmy przerwać działania. Ogień rozprzestrzeniał się bardzo szybko. Ściółka miał tylko 7 proc. wilgotności. Byliśmy drugą lub trzecią jednostką, która podjęła działania w samym zarzewiu ognia. Leśnicy około godziny 17. oceniali, że pali się kilkaset hektarów lasu.

Zajęliśmy się obroną budynku mieszkalnego przy nastawni. Następnie skierowano nas na skrzyżowanie dróg Zawada - Drawski Młyn - Piłka. Straciliśmy już rachubę czasu, paliły się korony drzew, ogień przemieszczał się kilka razy przez to samo miejsce. Działało już coraz więcej jednostek. Niestety, w stosunku do potrzeb było to za mało.

Po obronie skrzyżowania ważnego dla komunikacji skierowano nas do miejscowości Zawada. Są tam stawy rybne i na ich bazie zorganizowano obronę. Wszyscy ludzie mieli na twarzach chusty. Dym był niczym gęsta mgła. Kilka motopomp pracowało bez ustanku; dolewano tylko paliwo. Broniono budynków mieszkalnych, co skończyła się sukcesem. Niestety, spłonął samochód z OSP Rosko. Kierowca z objawami zaczadzenia został przewieziony da szpitala.

Następny rozkaz kierował nas do Potrzebowic. Zagrożona cała miejscowość: budynki nadleśnictwa, magazyny, skład paliwa, budynki mieszkalne. Leśnicy przekazali nam informację, że drogi leśne są nieprzejezdne, bo cały las stoi w ogniu. Zdecydowaliśmy się na jazdę do Wielenia i dalej do Potrzebowic. Niestety, dojechaliśmy tylko na wysokość Jarynia. Powietrze drgało od gorąca, silne zadymienie i ściana ognia (spalił nam się lakier na samochodzie) uniemożliwiły nam przebicie się drogą. Wróciliśmy na drogę leśną, do Miałów, która biegnie za linią kolejową. Po drodze wspomagaliśmy leśników. Ogrom pożaru mogłem ocenić podczas tankowania wody w Miałach. Początkowo myślałem, że to chmury, ale był to dym na obszarze kilkunastu kilometrów kwadratowych.

Po zatankowaniu wody postanowiliśmy odblokować drogę do Potrzebowic, gdzie zostało odciętych przez ogień kilka jednostek straży pożarnej i policji. Działalliśmy w zorganizowanym szybko plutonie: trzy samochody gaśnicze, ciągnik i ludzie z łopatami. Podjechaliśmy tyłem do ściany ognia, aby w razie konieczności szybko się ewakuować. Asfalt był tak rozgrzany, że zostawały ślady opon. Wygasiliśmy pas o szerokości około 50 metrów. Do akcji wkroczył ciągnik, który oborał cały teren. W pewnym momencie w płomieniach pojawiły się samochody, które przebijały się z Potrzebowiec. Akcja, która nie była skoordynowana, gdyż łączność nie działała od kilku godzin, przyniosła zamierzony efekt.

Korzystając z tego, że droga jest wolna, pojechaliśmy do Wielenia, aby uzupełnić paliwo. W tym miejscu, na drodze z Potrzebowic do Miałów, gdzie gasiliśmy, stoją dziś wysokie drzewa, które pomimo tego, że ogień wracał tam kilka razy, ocałały.

Gdy dojechaliśmy do Wielenia okazało się, że panuje tu straszny zamęt. Mieszkańcy szykowali się na najgorsze. Zgłosiliśmy się do sztabu akcji i skierowano nas na posiłek i przesunięto do odwodu, bo byliśmy od godziny 8 rano cały czas w akcji licząc w tym inne zdarzenia. Po pół godzinie skierowano nas jednak do Miałów, gdzie paliły się zabudowania gospodarcze.

W Miałach sytuacja wyglądała jak w filmach wojennych. Ludzie wynosili dobytek z domów i koczowali na ulicach. Część mieszkańców opuściła wieś. Połowa załogi spała, a druga połowa gasiła pożar zabudowań. Około godziny 24 spadł ulewny deszcz, który ugasił szalejący ogień. Ludzie klęczeli i płakali ze szczęścia. Burza okazała się zbawienna. W strugach deszczu dogaszaliśmy sągi drzewa. Około 4 rano wycofano nas z akcji".

30 lat temu wybuchł pożar w Puszczy Noteckiej. To był najwię...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na pila.naszemiasto.pl Nasze Miasto